Witajcie.
Tak oto przychodzę do Was z rozdziałem 8. Ostatnio miałam trzytygodniową przerwę, tak więc, teraz wrzucam po tygodniu. Bez przedłużania, zapraszam do czytania i komentowania.
Pozdrawiam,
Gabi.
---------------------------------------------------------------
Rozdział 8
Wychodzę z domku. Nic nie widzę. Wokół mnie rozciąga się
nieprzenikniona ciemność. Pustka. Kojarzy mi się z tą w moim sercu. Coś karze
mi iść dalej. Jest strasznie cicho. "Za cicho" powiedziałby detektyw
w tandetnym kryminale. Nie słyszę pohukiwania sów ani melodii świerszczy. Coś
jest nie tak, ale nie potrafię przestać podążać w tamtą stronę. W stronę
ciemności. Chyba jestem w mrocznym lesie. Po jakimś czasie zaczynam biec
targana dziwnym przeczuciem, że na coś się spóźnię. Wychodzę spośród drzew. Na
polanie ktoś stoi. Znam tą sylwetkę. Tylko skąd?
-Witaj, Księżniczko-Chase podchodzi do mnie i całuje
w policzek.
Stoję osłupiała. Opada mi szczęka. Co to miało być?!
-Co ty odpieprzasz?-pytam, myśląc, że się ze mnie
nabija.
Mimo, że jest ciemno, widzę, że blask w jego oczach
przygasa. Smutnieje.
-Nic... Tak tylko pomyślałem, że...-zacina się i
patrzy na mnie z nadzieją. Widzi, że nie zamierzam nic powiedzieć ani się
ruszyć. Jego spojrzenie tężeje.
-Nieważne-mówi
odwracając się do mnie plecami.
Podchodzę i kładę mu rękę na ramieniu. Nie wiem czemu. Coś
każe mi to zrobić. Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje.
-Przepraszam. Nie powinnam się tak zachowywać-te
słowa wydobywają się z moich ust, ale to nie ja je wypowiadam.
-Nic się nie stało, Księżniczko-próbuję się odezwać,
ale nie mam władzy nad swoim ciałem. Jestem tylko obserwatorem. Biernym
obserwatorem. Chłopak łapie mnie za rękę i prowadzi na skraj polany.
Podchodzimy do koca piknikowego. Siadam na brzegu, a on koło mnie, nadal nie
puszczając mojej ręki. Czemu nie panuję nad swoim ciałem?
-Myślisz, że to wszystko przejemy-pokazuję, a raczej
robi to moja ręka, na kosz piknikowy zapakowany po samą pokrywę.
-Nie wiem jak ty, ale ja zjem połowę-uśmiecha się
serdecznie.
-Chyba żartujesz? Dla całego wojska by starczyło-śmieję
się.
-Chyba dla wojska pięciolatków-odgryza się.
-Niech ci będzie. Jesteś strasznie uparty, wiesz?-Czy
moje ciało z nim flirtuje? No nie. Co tu się kurna wyprawia?!
-Wiem. Za to mnie uwielbiasz-uśmiecha się łobuzersko,
a z moich ust wydobywa się chichot. Tak chichot. Przecież JA nigdy nie
chichoczę!
-Mam dla ciebie prezent-wstaje. Trzyma coś w
schowanych za plecami rękach. Zaczyna iść w moją stronę, lecz nie dociera na
miejsce. Ktoś wyłania się z tyłu i przykłada mu nóż do szyi. Nie widzę twarzy
tego kogoś. Nawet nie wiem, czy to kobieta, czy mężczyzna. Moje ciało (nadal
nie mam nad nim kontroli) próbuje do nich podbiec, ale jakaś ręka łapie mnie za
ramie i przykłada coś do skroni. Pistolet. Szarpię się, lecz to nic nie daje.
Przeciwnik jest ode mnie dwa razy potężniejszy. Zaczynam krzyczeć. Wielka łapa
zatyka mi usta. Ale nie oczy. Widzę, jak nóż przesuwa się po szyi Chase'a. Jak
tryska krew, a chłopak osuwa sie na ziemię. Przestaję się szarpać. Stoję
osłupiała. Nie, to nie może być prawda. Nie może. W tej samej chwili słyszę
szczęk pistoletu. Już po mnie. Głośny huk i... nic. Zero bólu. Po prostu
pustka. Odpływam.
Spocona siadam na łóżku. Nowy koszmar. Gorszy. Dużo gorszy.
Wstaję i idę do łazienki obmyć twarz. Opieram ręce na brzegach umywalki i
patrzę na siebie w lustrze. Usta zniszczone od ciągłego przygryzania,
zaniedbane włosy, blada twarz, czerwone policzki. No i oczy. Średniej
wielkości. Po zewnętrznej stronie zielone, potem niebieskoszare, i w końcu
złotobrązowe, otoczone długimi rzęsami. Nad nimi jasne brwi i, wiecznie
zmarszczone w zamyśleniu, czoło. Odwracam wzrok. Nigdy nie chciałam, żeby moje
życie było cukierkowe. Marzyłam o przygodach, a teraz wolałabym po prostu o tym
wszystkim zapomnieć. Chodzić do szkoły, gadać o chłopakach z najlepszą
przyjaciółką. Wracać do domu, a tam słuchać kazań rodziców o tym, że za późno
wróciłam. Kłócić się z bratem, ale tak naprawdę stać za nim murem. Prowadzić
normalne życie. Monotonne. Czasem nudne, ale NORMALNE.
Idę do kuchni i nalewam sobie szklankę wody. Kładę się z
powrotem, choć wiem, że i tak już nie zasnę. Siadam, przyciągam kolana do
klatki piersiowej i obejmuję je ramionami. Zaczynam myśleć o tym całym wypadku.
Dlaczego tylko ja przeżyłam? Czy ja naprawdę ich zabiłam? Ta dziwna postać...
Czemu zdaje mi się, że czas się na chwilę zatrzymał? Czy to znowu jakieś
cholerne "czary mary"? Samochód zapalił się pod moimi dłońmi, ale jak
to jest w ogóle możliwe? Tyle niewiadomych. Niekończące się równanie. I, między
innymi, dlatego nie lubię matmy. Bo przydaje się w życiu. Leże, skulona w
kłębek i myślę nad tym, jak beznadziejna jest moja sytuacja. Teraz jest
spokojnie, ale wiem, że to tylko pozory. Chcą, żebyśmy myśleli, że odpuścili,
ale to nie jest prawda. Oni nigdy nie odpuszczą. Póki, któraś strona nie wybije
drugiej będzie się toczyć wojna. Z bezradności łzy lecą mi po twarzy. Muszę się
dowiedzieć, czego oni wszyscy ode mnie chcą. Z tą myślą zamykam oczy i, o dziwo
udaje mi się zasnąć.
Budzę się z potwornym bólem głowy. Ostrożnie podnoszę się z
łóżka i kieruję w stronę łazienki. Spoglądam w lustro. Moje oczy są czerwone i
napuchnięte od nocnego płaczu. Jestem zła na siebie za tę chwilę słabości.
Zamiast użalać się nad sobą muszę zacząć coś robić. Na początku dowiem się, o
co im wszystkim chodzi. Przestaję myśleć i włażę pod prysznic. W chwili, gdy
wychodzę spod prysznica w samym ręczniku słyszę, jak drzwi od domku się
otwierają. Aha, to Chase. Pewnie znowu coś dziwnego wpadło mu do głowy. Tylko
jak ja mam wyjść z łazienki. Nie zamierzam mu się pokazywać w samym ręczniku.
Postanawiam postąpić cywilizowanie i po prostu powiedzieć mu, żeby wyszedł.
-Chase? Możesz z łaski swojej wynieść tyłek z mojego
domku? Ja tu jestem w samym ręczniku-cywilizowanie, nie znaczy grzecznie.
-Nie mam zamiaru się wynosić-odpowiada mi gruby głos,
który na pewno nie należy do Chase'a. Ten głos wywołuje zimny dreszcz na moich
plecach. Próbuję zatrzasnąć drzwi od łazienki, ale on blokuje je stopą.
-Czego chcesz, Carlos?-pytam napierając na drzwi.
-Bądź kulturalna wobec nauczyciela-nie zwracając
uwagi na moje protesty łapie mnie za ramiona i wyciąga siłą z łazienki. Zaciągnąwszy
mnie do pokoju, rzuca na podłogę w taki sposób, że uderzam głową o ramę łóżka.
-Czego chcesz-pytam ponownie.
-Zabawić się-mówi uśmiechając się obleśnie.
Nim zdążę cokolwiek zrobić podchodzi do mnie i jeszcze raz
uderza moją głową o drewno, po czym uderza mnie w twarz. Przed oczami zaczynają
pojawiać mi się mroczki. Wymierzam cios prawą ręką. Trafiam. Wbijam paznokcie w
skórę i sunę w dół. Słyszę krzyk Carlosa. Z całej siły kopie mnie w żebra.
Trzask! Mój oprawca stoi nade mną z wściekłą miną. Próbuję odtoczyć się na bok
i wstać, ale łapie mnie za włosy i ciągnie w swoją stronę. Kopię w wiadome
miejsce, ale się zasłania, więc próbuję łokciem trafić w jego szyję. Udaje mi
się. Mój przeciwnik na chwilę popuszcza uchwyt, a to jedyne, czego mi potrzeba.
Wyszarpuję się i odwracam, żeby przywalić mu w głowę. Przechwytuje moją rękę, a
gdy próbuję zamachnąć się drugą unieruchamia moje nadgarstki i powala mnie na
łóżko. Jedną ręką przytrzymuje je nad moją głową, siedząc na mnie okrakiem.
Czuję się niezręcznie, ponieważ mam na sobie tylko ręcznik. Dzięki Bogu, że
jeszcze się nie zsunął. Wyobraźcie sobie, jak wielkie jest moje zdziwienie i
obrzydzenie, gdy druga łapa ląduje prosto na mojej piersi.
-Co ty robisz?! Bierz tą łapę!-drę się na cały głos i
rzucam na wszystkie strony. Dostaję po twarzy.
-Uspokój się. Jeżeli nie będziesz się opierać nie
zrobię ci żadnej krzywdy-mruczy mi do ucha pochylając się nade mną. Odwracam
głowę i gryzę go w nos. Zaciskam szczęki, aż czuję krew w ustach. Krzyczy i
łapie mnie ręką za włosy, czym zmusza mnie do położenia się na łóżku.
-Tak chcesz się bawić, co? Dobrze-dostaję w twarz, a
potem z drugiej strony. Potem w nos. Czuję jak Carlos próbuje zsunąć ze mnie
ręcznik. Ostatkiem sił próbuję się uwolnić. Znowu dostaję. Czemu nie leczę się
szybciej? Kręci mi się w głowie i już się nie szarpię. Gdy Carlos ma zdjąć ze
mnie ręcznik i zabrać się "do roboty" drzwi się otwierają.
-Cześć Księż...-Chase wchodzi do domku i staje
osłupiały-Co tu się dzieje, do cholery?!
-Proszę, pomóż!-krzyczę rozpaczliwie. Chase rusza na
mojego oprawcę. Carlos złazi ze mnie w błyskawicznym tempie. Czołgam się w róg
łóżka.
-I co mi zrobisz, co? Jesteś tylko małym,
gównia...-nie kończy, gdyż Chase się na niego rzuca. Uderza go w głowę prawym
sierpowym. Potem z drugiej strony. Kopie w brzuch i uderza głową w nos. Jest
wściekły. To wściekłość nim kieruje. Carlos upada na ziemię po kolejnym ciosie
wymierzonym, tym razem w brzuch. Chłopak kopie go w żebra i plecy. I w głowę.
-Chase, przestań!-nie słucha mnie-Przestań, proszę!
Chwiejnie wstaję i idę ku niemu. Zataczam się przy tym.
Podchodzę do niego i kładę mu dłoń na ramieniu.
-Proszę, Chase, przestań. Zabijesz go.-mówię
spokojnym, lecz stanowczym tonem. Odwraca głowę w moją stronę.
-Rebeka-wymawia moje imię tak jakby właśnie sobie
uświadomił, że tu jestem.-Rebeka. W porządku? Zrobił ci coś?-pyta odwracając
się w moją stronę. Przytula mnie z troską do piersi. Chwilę stoję w osłupieniu,
ale potem wtulam się w jego klatka piersiową. Nie wiem czemu, ale się
rozklejam. Zaczynam płakać. Przecież, gdyby nie on... Ponad jego ramieniem
widzę, że Carlos leży nieprzytomny na ziemi. Wtedy wybucham jeszcze większym
płaczem. Chase podnosi mnie, siada na łóżku i sadza mnie sobie na kolanach.
-Ćśśś, spokojnie. Już dobrze. Już wszystko w
porządku-głaszcze mnie po plecach kołysząc.
-On... on...
-Wiem, ale już dobrze. Już cię nie skrzywdzi.
Obiecuję-mówi przyciskając mnie mocniej do siebie. Po dłuższej chwili się
uspokajam. Nie chcę wstawać. Czuję się bezpiecznie.
-Zaczekaj chwilę-prosi sadzając mnie na łóżku.
Podwijam kolana pod siebie i kołysze się do przodu i do tyłu. Patrzę jak łapie
Carlosa i wywleka go na dwór. Nie ma go przez chwilę i gdy zaczynam się
zastanawiać, czy w ogóle jeszcze przyjdzie drzwi otwierają się. Na szczęście to
tylko Chase. Siada obok mnie w milczeniu i obejmuje mnie ramieniem. Złamane
żebro już nie boli. Pewnie się zrosło. Nie wiem co z twarzą. Wiem tylko to, że
gdyby nie chłopak, który siedzi obok, Carlos by mnie zgwałcił. A potem, co?
Zabił? Zmusił do milczenia? Nie wiem, co nim kierowało. Wiem tylko, że wciąż czuję
jego wielkie łapy na mojej klatce piersiowej. Wzdrygam się.
-Zimno ci?-pyta Chase, a ja kiwam głową.-Chcesz się
ubrać?-ponownie przytakuję.
Odprowadza mnie do łazienki i przynosi ubrania.
-Jakby coś to wołaj-mówi.-Będę przed drzwiami.
Zamyka drzwi. Zostaję sama. Opuszczam ręcznik i wchodzę pod
prysznic. Szoruję skórę na klatce piersiowej do czerwoności. Gdy pojawia się
pierwsze przetarcie przestaję. Wychodzę spod prysznica i wycieram się czystym
ręcznikiem. Wkładam nowe ciuchy i wychodzę. Na mój widok chłopak podnosi się.
-Chcesz iść na śniadanie?-pyta ostrożnie.
Tak naprawdę nie mam najmniejszej ochoty na jedzenie, ale
muszę wziąć się w garść. Kiwam głową i wychodzimy. Idziemy w milczeniu. Nie ma
o czym rozmawiać. Kilka razy się potykam, stylowo jak zwykle. Kiedy dochodzimy
do stołówki Chase zwalnia. Robię to samo.
-Co z nim zrobiłeś?-pytam cicho.
-Wyniosłem do lasu. Jak się obudzi, co nie nastąpi
zbyt prędko, powinien dać radę przeczołgać się do swojej kwatery-odpowiada obojętnie.
-Chase?
-Tak?
-Możesz... możesz nikomu nie mówić o tym co chciał
zrobić?-pytam cicho.
-Co? Czemu?-podnosi głowę i wbija we mnie zdziwione
spojrzenie.
-Chcę zobaczyć, co zrobi. Przecież musiał mieć jakiś
plan. No, chyba, że jest na tyle durny, żeby zrobić takie coś, ot tak sobie. Możemy
go obserwować.
-Ok. Obiecuję, że nikomu nie powiem. Stawiam jeden
warunek. Cały czas musisz się trzymać blisko mnie.
-Dziękuję-mówię cicho.
-Nie masz za co. A teraz spróbuj o tym zapomnieć-mówi
łapiąc mnie za brodę i zmuszając, żebym spojrzała mu w oczy.
-Nie jestem pewna, czy mi się to uda-szepczę próbując
odwrócić wzrok.
-Nie myśl o tym-powtarza i obejmuje mnie. Stoimy tak
przez chwilę.
-Chodź. Zaczną się martwić-mówi Chase w moje włosy.
Odrywam się od niego i wchodzimy do stołówki. Podążamy na
nasze zwyczajowe miejsca.
-No wreszcie. Myślałem, że nigdy nie
przyjdziecie-odzywa się Charlie witając nas.
Przywołuję na twarz wymuszony uśmiech i siadam.
-Zaczekaj, przyniosę ci jedzenie-mówi Chase
odwracając się. Muszę się powstrzymać, żeby nie wstać i nie pójść za nim. Nie
chcę zrobić z siebie idiotki, ale nie potrafię się opanować i cały czas
rozglądam się dookoła, czy przypadkiem nie ma tu gdzieś Carlosa. Ostatnio
zrobiłam się strasznie miękka. Tyle ile wypłakałam przez ostanie kilka dnie nie
płakałam chyba przez całe życie. Chase pewnie myśli, że jestem pustą blondynką,
która nie potrafi o siebie zadbać. Muszę się ogarnąć. Z rozmyślań wyrywają mnie
słowa Travissa skierowane w moją stronę.
-Jak tam w szkole?-pyta.
-Dobrze-łgam w żywe oczy. Przecież nie powiem, że już
pierwszego dnia oberwałam nożem i to jeszcze od nauczyciela, który potem próbował mnie zgwałcić.
-No widzisz. Czyli nie warto było się bać,
prawda?-pyta z łagodnym uśmiechem. Kiwam głową.
-Co ty taka cicha?-pyta Charlie.
-Ja? Wydaje ci się-mruczę. Chłopak przygląda mis się
przez chwilę, ale chyba stwierdza, że i tak nic mu nie powiem, bo odpuszcza. Od
innych niewygodnych pytań ratuje mnie powrót Chase'a. Przynosi mi pełną tacę.
Pochyla się nad Charliem i szepcze mu coś na ucho. Tamten kiwa głową i wstaje.
Przechodzi na miejsce swojego brata, a ten siada koło mnie. Patrzę na to
wszystko w zdumieniu, ale czuję pewnego rodzaju ulgę. Czuję się przy nim
bezpiecznie. "Ogarnij się"-karcę się w myślach.
-Zjedz coś-mówi Chase.
-Straciłam apetyt-odpowiadam cicho.
-No wiesz? To ja ci się tu poświęcam. Chodzę po
jedzenia, wybieram najlepsze porcje i walczę o życie przy bufecie, a ty mi tu
wybrzydzasz. Chyba się obrażę-mówi udając oburzenie. Odwraca się i krzyżuje
ręce na piersi.
-No dobrze. Jeżeli tak stawiasz sprawę...-podnoszę
jedzenie i wkładam do ust, lecz on nadal udaje obrażonego.-No nie obrażaj się
już. Zobacz, przecież jem-podnoszę widelec do ust i zjadam następny kawałek.
Odwraca się i patrzy kątem oka, czy mówię prawdę. Gdy zauważa, że jem odwraca
się, już uśmiechnięty.
-Oh, ta moja moc przekonywania-odzywa się cały
wyszczerzony. Uśmiecham się.
-Jesteście niemożliwi-podsumowuje Charlie
przewracając oczami, a Natalia i Traviss przyglądają się temu z uśmiechem.
-My? No co ty? MY jesteśmy najnormalniejsi na
świecie. Po prostu cała reszta jest nie-nor-mal-na-mówi Chase, przesadnie
gestykulując, a ja wybucham niepohamowanym śmiechem. Słyszę, że chłopak do mnie
dołącza. Łzy leją mi się po twarzy. Tym razem płaczę, ze śmiechu. Nie możemy
się opanować. W końcu po kilku minutach zaczynamy normalnie kontaktować. Nie
zważając na dziwne spojrzenia innych kończymy jeść, żegnamy się i wychodzimy.
-Idziemy do szkoły?-pytam z niechęciom.
-Hmmm... A może wagarki? Co o tym myślisz?-proponuje
śmiesznie poruszając brwiami.
-Świetny pomysł-odzywam się idąc w stronę domku.
Podąża za mną.
-No to może obejrzymy sobie jakiś film?-mówi, gdy
jesteśmy już u mnie.
-Gdzie? Przecież u mnie nie ma telewizora, ani kaset.
-Jesteś pewna?-pyta i otwiera przede mną drzwi do
domku. Wchodzę, a on podąża za mną. Wyprzedza mnie i kieruje się ku schodom. W
tej chwili uświadamiam sobie, że jeszcze nigdy nie byłam na górze.
-Chcesz coś do picia?!-krzyczę ku górze.
-Może sok pomarańczowy?-słyszę.
-Jasne. Będę czekać w pokoju.
Idę do kuchni i nalewam nam soku. Przetrząsając szafki
zauważam popcorn. Przesypuję go do miski i idę do pokoju. Siadam na kanapie i
czekam. Z upływem czasu odpływa mój dobry humor. Wspomnienia wracają. Czuję te
wielkie, obleśne łapy na moim ciele. Przechodzą mnie dreszcze. "Przecież
do niczego nie doszło"-powtarzam sobie w myślach. Ale gdyby... Nie
potrafię się opanować. A miałam być twarda. Ukrywam twarz w dłoniach. Jak to
możliwe, że jeszcze przed chwilą się śmiałam? Teraz najchętniej bym zniknęła.
Czuję czyjąś rękę na ramieniu. Wiem, kto to. Poznaję po zapachu. Jego się nie
boję. Siada obok mnie i obejmuje mnie ramieniem.
Chyba dość wrażeń jak na jeden poranek.
Nie ma to jak dawka silnych emocji od rana ;)
OdpowiedzUsuńCiekawe jakie będą motywy tego całego Carlosa...?
Czekam na ciąg dalszy :D
Twój blog jest tak bardzo wyjątkowy, że aż ciężko to wszystko opisać. Akcja, akcja, akcja i jeszcze raz akcja. Dziwię się, że nigdy nie trafiłam na coś podobnego. Masz na to pomysł, bardzo dobry, to widać. Czekam na kolejną notkę.
OdpowiedzUsuńPozdram. Martuś.
I love it =) i czekam na kolejny
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńA już jutro wieczorem powinien pojawić się ciąg dalszy.
Pozdrawiam
Kostka
Wow. Dawno nie zagladałam. Z braku czasu. Świetna dynamika. Super narracja. Czekam na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńTo jest... Świetne! Dziś natrafiłam na Twojego bloga i przeczytałam już całe opowiadanie. Będę odwiedzać regularnie. :) Oczywiście nie mogę się doczekać kolejnej notki. Zapraszam również do mnie, dopiero zaczynam. :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że wena siadła. No bo chyba wypadku śmiertelnego od czerwca nie było. Szkoda. Dobre zadatki na słomiany ogień.
OdpowiedzUsuń