Rozdział 1
Budzi mnie dziwne wrażenie, które towarzyszy mi zwykle
wtedy, kiedy ma się stać coś złego. Siedzę na ziemi, przywiązana do jakiegoś
słupa. Wokół mnie rozciąga się las. Jest jeden z tych poranków (przynajmniej
wydaje mi się, że jest rano, gdy jesteś nieprzytomny szybko tracisz poczucie
czasu), kiedy ma się wrażenie, że drzewa, krzewy i głazy mówią. Próbują się z
tobą porozumieć. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdarzyło wam się spać w lesie, ale
jeżeli tak, to jestem prawie pewna, że wiecie o co mi chodzi.
Rozglądam się dookoła i zauważam, drewnianą chatkę,
ukrytą między drzewami po mojej prawej. Przed chatką stoi chłopak, wyglądający
na jakieś osiemnaście lat. Rozmawia z mężczyzną, który wygląda, jakby był mniej
więcej w wieku Grega.
Właśnie Greg. Na myśl o tym, że osoba, której przez
ostatni rok ufałam najmocniej na świecie, jest teraz moim wrogiem łzy napływają
mi do oczu. Nie są to łzy smutku, lecz zawodu i wściekłości. Jestem zła na
siebie za to, że dopuściłam do tego, żeby go pokochać. Wcześniej kochałam tylko
swoich rodziców i brata. Choć, tak na prawdę, tylko brat mnie nie zawiódł. Gdy
rodzice dowiedzieli się o tym, że jestem "inna" oddali mnie
naukowcom. Miałam wtedy trzy lata. Od tego czasu podporą był dla mnie mój brat.
To jemu ufałam, jemu się wyżalałam i do niego dzwoniłam, gdy miałam problem.
Wiem, był tylko dzieckiem tak jak ja, ale sama nie poradziłabym sobie ze
wszystkimi problemami. W każdym razie, gdy zginął myślałam, że nikogo już nie
pokocham tak mocno jak jego. No, a potem pojawił się Greg. Na początku nie
chciałam mu zaufać, ale w końcu pewnego popołudnia, gdy wróciłam z siedziby
szalonych naukowców (Tak, tak. Nie myślcie sobie, że to tak łatwo, najpierw
szkoła, potem laboratoria), która była moim drugim domem i przy okazji,
więzieniem zapytał się, czy u mnie wszystko w porządku i te słowa sprawiły, że
o wszystkim mu powiedziałam. Co czuję, myślę i jakie są moje problemy.
Właściwie nie wiem dlaczego, ale chyba po prostu to wszystko kumulowało się we
mnie przez ostatnich kilka miesięcy i nie mogłam dłużej dźwigać tego
wszystkiego sama.
Od tego czasu mówiłam mu wszystko, aż do wczoraj, (bo
to było wczoraj, tak?), kiedy to mój kochany wujaszek postanowił mnie porwać i
wykorzystać do własnych celów.
No dobrze, wracając do rzeczywistości. Siedzę
przywiązana do drzewa, a faceci, którzy prawdopodobnie są moimi oprawcami
gawędzą sobie spokojnie kilkadziesiąt metrów dalej. Idealny poranek, żeby komuś
przyłożyć. Aha, no tak, zapomniałam wspomnieć, że panowie szaleni naukowcy
uznali, że jeżeli jestem teoretycznie niezniszczalna, powinnam umieć się bić,
tak więc nauczyli mnie kilku sztuk walki. Wiecie, czarny pas w aikido,
teakwondo, karate… takie, tam. Teraz tylko muszę wymyślić, w jaki sposób mam
uciec.
Zerkam w stronę rozmawiających mężczyzn, żeby
sprawdzić, czy nie skończyli, po czym obniżam się, a przynajmniej próbuję, do
pozycji leżącej. Za plecami szukam czegoś ostrego, czym mogłabym przeciąć
sznury, ponieważ moi ukochani porywacze pozbawili mnie tych przerażająco
ciężkich noży, żebym się przypadkiem nie zmęczyła, nosząc je.
Wreszcie natrafiam na coś ostrego (ostatnio to mam
szczęście, nie?). Próbuję przeciąć więzy, boleśnie kalecząc sobie dłonie. W
końcu, udaje mi się. Jeszcze raz patrzę na mężczyzn. Wciąż rozmawiają. Powoli
wstaję i oddalam się w stronę lasu. Na gałęzi koło mnie ląduje kruk i zaczyna
wrzeszczeć na całe gardło, a oni odwracają się w moją stronę. Pod nosem
przeklinam tego durnego ptaka, gdy ten młodszy zaczyna biec w moim
kierunku.Ruszam z kopyta, wyciągając pistolet (nie pytajcie mnie w jaki sposób
ci idioci nie zauważyli, że mam broń, bo sama tego nie ogarniam). Widzę, że
chłopak jest coraz bliżej. Przeładowuję. Słyszę, że mnie dogania. Odwracam się
celuję w jego nogę i strzelam. Ja naprawdę mam szczęście. Pamiętacie, że miałam
tyko jeden nabój? No to trafiam. Niestety, nie ma czasu, żeby napawać się moim
szczęściem. Biegnę jeszcze dwa kroki do przodu, kiedy na mojej drodze wyrasta
dwóch łuczników celujących do mnie.
-No to pięknie-mamroczę.
Chłopak, którego trafiłam leży na ziemi i wydaje mi
się, że z trudem powstrzymuje się od krzyku. Czuję, że ktoś przykłada mi nóż do
pleców i łapie mnie za ramię.
-Bądź grzeczna, a nic ci się nie stanie - słyszę
jadowity szept.
Krzywię się, gdy czubek noża zaczyna mocniej wbijać
się pomiędzy moje łopatki.
-Carlos! Przestań! To przecież nasz gość-mówi
mężczyzna, który wcześniej konwersował z osiemnastolatkiem leżącym na ziemi.
-To taka nowa moda na przyjmowanie gości, tak? Wiążesz
ich i grozisz im nożem, ponieważ tak nakazują zasady savoir vivre?
-Źle mnie zrozumiałaś, moja droga. To była, pewnego
rodzaju próba. Chcieliśmy sprawdzić, czy będziesz w stanie uwolnić się bez
niczyjej pomocy-chłopak, którego przed chwilą postrzeliłam nagle się podnosi.
Aha, ślepaki. Mój wskaźnik szczęścia właśnie spadł na zero.
-Nie do końca rozumiem. Chcesz powiedzieć, że
związaliście mnie na próbę? A co z tamtymi facetami od Grega? Ci mniej źli, z
doświadczenia wiem, że nie ma tych dobrych, zwykle nie zabijają. Sorry,
zgubiłam się. To w końcu, kto jest czarnym charakterem w całej tej historii?
-Po pierwsze, ci "faceci", jak ich nazwałaś,
chcieli cię uwięzić i porwać. Po drugie, Greg nie jest tym za kogo się podaje.
-Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę. Zwłaszcza, że
ten tu - mówię wskazując na Carlosa-nadal przykłada mi nóż do pleców.
Mężczyzna patrzy na Carlosa znacząco, a ten opuszcza
nóż, lecz nie odsuwa się, nawet na krok.
-Choć ze mną, a wszystkiego się dowiesz. Jeżeli nie
będziesz chciała zostać, puścimy cię wolno.
-Dobrze, chcę wiedzieć jedno. Jak się nazywasz?-może
głupie pytanie, ale mam wrażenie, że w tej chwili jest ono znaczące.
-Nazywam się Traviss. Traviss Sanchez.
Po tych słowach odwraca się i zaczyna iść w stronę
chatki, a ja stoję jak zamurowana. Dlaczego? Zgadnijcie jak się nazywam. No
dobra podpowiem wam. Nazywam się Rebeka Sanchez, jestem córką Maxa Sancheza i
Martiny Hayes. Mój ojciec miał dwóch braci, z których jeden zaginął, gdy był
dzieckiem. Nazywał się Traviss. Ciekawe jakież to mógł nosić nazwisko?
W końcu zmuszam się, żeby ruszyć za nim powłócząc
nogami.
Oto Rozdział 1. Trochę krótki, ale nie mam czasu, żeby napisać dłuższy.
Ciąg dalszy już wkrótce. I promise! Aha, bardzo proszę komentujcie. Chcę
wiedzieć, czy coś jeszcze poprawić, co jest dobre, a co jest zupełnie
beznadziejne. Proszę o szczerość!
No to zaczynam lekturę na wieczór. Mam nadzieję, że uda mi się wszystko sprawnie naprawić.
OdpowiedzUsuńPozdram. Martuś.
Naprawić?
UsuńPozdrawiam,
Gabi.