czwartek, 20 lutego 2014

Rozdział 1, czyli coraz więcej się dowiaduję i coraz mniej wiem.





Rozdział 1
Budzi mnie dziwne wrażenie, które towarzyszy mi zwykle wtedy, kiedy ma się stać coś złego. Siedzę na ziemi, przywiązana do jakiegoś słupa. Wokół mnie rozciąga się las. Jest jeden z tych poranków (przynajmniej wydaje mi się, że jest rano, gdy jesteś nieprzytomny szybko tracisz poczucie czasu), kiedy ma się wrażenie, że drzewa, krzewy i głazy mówią. Próbują się z tobą porozumieć. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdarzyło wam się spać w lesie, ale jeżeli tak, to jestem prawie pewna, że wiecie o co mi chodzi.
Rozglądam się dookoła i zauważam, drewnianą chatkę, ukrytą między drzewami po mojej prawej. Przed chatką stoi chłopak, wyglądający na jakieś osiemnaście lat. Rozmawia z mężczyzną, który wygląda, jakby był mniej więcej w wieku Grega.
Właśnie Greg. Na myśl o tym, że osoba, której przez ostatni rok ufałam najmocniej na świecie, jest teraz moim wrogiem łzy napływają mi do oczu. Nie są to łzy smutku, lecz zawodu i wściekłości. Jestem zła na siebie za to, że dopuściłam do tego, żeby go pokochać. Wcześniej kochałam tylko swoich rodziców i brata. Choć, tak na prawdę, tylko brat mnie nie zawiódł. Gdy rodzice dowiedzieli się o tym, że jestem "inna" oddali mnie naukowcom. Miałam wtedy trzy lata. Od tego czasu podporą był dla mnie mój brat. To jemu ufałam, jemu się wyżalałam i do niego dzwoniłam, gdy miałam problem. Wiem, był tylko dzieckiem tak jak ja, ale sama nie poradziłabym sobie ze wszystkimi problemami. W każdym razie, gdy zginął myślałam, że nikogo już nie pokocham tak mocno jak jego. No, a potem pojawił się Greg. Na początku nie chciałam mu zaufać, ale w końcu pewnego popołudnia, gdy wróciłam z siedziby szalonych naukowców (Tak, tak. Nie myślcie sobie, że to tak łatwo, najpierw szkoła, potem laboratoria), która była moim drugim domem i przy okazji, więzieniem zapytał się, czy u mnie wszystko w porządku i te słowa sprawiły, że o wszystkim mu powiedziałam. Co czuję, myślę i jakie są moje problemy. Właściwie nie wiem dlaczego, ale chyba po prostu to wszystko kumulowało się we mnie przez ostatnich kilka miesięcy i nie mogłam dłużej dźwigać tego wszystkiego sama.
Od tego czasu mówiłam mu wszystko, aż do wczoraj, (bo to było wczoraj, tak?), kiedy to mój kochany wujaszek postanowił mnie porwać i wykorzystać do własnych celów.
No dobrze, wracając do rzeczywistości. Siedzę przywiązana do drzewa, a faceci, którzy prawdopodobnie są moimi oprawcami gawędzą sobie spokojnie kilkadziesiąt metrów dalej. Idealny poranek, żeby komuś przyłożyć. Aha, no tak, zapomniałam wspomnieć, że panowie szaleni naukowcy uznali, że jeżeli jestem teoretycznie niezniszczalna, powinnam umieć się bić, tak więc nauczyli mnie kilku sztuk walki. Wiecie, czarny pas w aikido, teakwondo, karate… takie, tam. Teraz tylko muszę wymyślić, w jaki sposób mam uciec.
Zerkam w stronę rozmawiających mężczyzn, żeby sprawdzić, czy nie skończyli, po czym obniżam się, a przynajmniej próbuję, do pozycji leżącej. Za plecami szukam czegoś ostrego, czym mogłabym przeciąć sznury, ponieważ moi ukochani porywacze pozbawili mnie tych przerażająco ciężkich noży, żebym się przypadkiem nie zmęczyła, nosząc je.
Wreszcie natrafiam na coś ostrego (ostatnio to mam szczęście, nie?). Próbuję przeciąć więzy, boleśnie kalecząc sobie dłonie. W końcu, udaje mi się. Jeszcze raz patrzę na mężczyzn. Wciąż rozmawiają. Powoli wstaję i oddalam się w stronę lasu. Na gałęzi koło mnie ląduje kruk i zaczyna wrzeszczeć na całe gardło, a oni odwracają się w moją stronę. Pod nosem przeklinam tego durnego ptaka, gdy ten młodszy zaczyna biec w moim kierunku.Ruszam z kopyta, wyciągając pistolet (nie pytajcie mnie w jaki sposób ci idioci nie zauważyli, że mam broń, bo sama tego nie ogarniam). Widzę, że chłopak jest coraz bliżej. Przeładowuję. Słyszę, że mnie dogania. Odwracam się celuję w jego nogę i strzelam. Ja naprawdę mam szczęście. Pamiętacie, że miałam tyko jeden nabój? No to trafiam. Niestety, nie ma czasu, żeby napawać się moim szczęściem. Biegnę jeszcze dwa kroki do przodu, kiedy na mojej drodze wyrasta dwóch łuczników celujących do mnie.
-No to pięknie-mamroczę.
Chłopak, którego trafiłam leży na ziemi i wydaje mi się, że z trudem powstrzymuje się od krzyku. Czuję, że ktoś przykłada mi nóż do pleców i łapie mnie za ramię.
-Bądź grzeczna, a nic ci się nie stanie - słyszę jadowity szept.
Krzywię się, gdy czubek noża zaczyna mocniej wbijać się pomiędzy moje łopatki.
-Carlos! Przestań! To przecież nasz gość-mówi mężczyzna, który wcześniej konwersował z osiemnastolatkiem leżącym na ziemi.
-To taka nowa moda na przyjmowanie gości, tak? Wiążesz ich i grozisz im nożem, ponieważ tak nakazują zasady savoir vivre?
-Źle mnie zrozumiałaś, moja droga. To była, pewnego rodzaju próba. Chcieliśmy sprawdzić, czy będziesz w stanie uwolnić się bez niczyjej pomocy-chłopak, którego przed chwilą postrzeliłam nagle się podnosi. Aha, ślepaki. Mój wskaźnik szczęścia właśnie spadł na zero.
-Nie do końca rozumiem. Chcesz powiedzieć, że związaliście mnie na próbę? A co z tamtymi facetami od Grega? Ci mniej źli, z doświadczenia wiem, że nie ma tych dobrych, zwykle nie zabijają. Sorry, zgubiłam się. To w końcu, kto jest czarnym charakterem w całej tej historii?
-Po pierwsze, ci "faceci", jak ich nazwałaś, chcieli cię uwięzić i porwać. Po drugie, Greg nie jest tym za kogo się podaje.
-Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę. Zwłaszcza, że ten tu - mówię wskazując na Carlosa-nadal przykłada mi nóż do pleców.
Mężczyzna patrzy na Carlosa znacząco, a ten opuszcza nóż, lecz nie odsuwa się, nawet na krok.
-Choć ze mną, a wszystkiego się dowiesz. Jeżeli nie będziesz chciała zostać, puścimy cię wolno.
-Dobrze, chcę wiedzieć jedno. Jak się nazywasz?-może głupie pytanie, ale mam wrażenie, że w tej chwili jest ono znaczące.
-Nazywam się Traviss. Traviss Sanchez.
Po tych słowach odwraca się i zaczyna iść w stronę chatki, a ja stoję jak zamurowana. Dlaczego? Zgadnijcie jak się nazywam. No dobra podpowiem wam. Nazywam się Rebeka Sanchez, jestem córką Maxa Sancheza i Martiny Hayes. Mój ojciec miał dwóch braci, z których jeden zaginął, gdy był dzieckiem. Nazywał się Traviss. Ciekawe jakież to mógł nosić nazwisko?
W końcu zmuszam się, żeby ruszyć za nim powłócząc nogami.




Oto Rozdział 1. Trochę krótki, ale nie mam czasu, żeby napisać dłuższy. Ciąg dalszy już wkrótce. I promise! Aha, bardzo proszę komentujcie. Chcę wiedzieć, czy coś jeszcze poprawić, co jest dobre, a co jest zupełnie beznadziejne. Proszę o szczerość!

2 komentarze:

  1. No to zaczynam lekturę na wieczór. Mam nadzieję, że uda mi się wszystko sprawnie naprawić.
    Pozdram. Martuś.

    OdpowiedzUsuń