poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozdział 5 cz. 2, czyli koniec błogosławionej ciszy przed burzą.

Rozdział 5


Ciemność. Czy naprawdę jest taka straszna?
Spokój. Czy coś takiego jeszcze istnieje?
Cisza. Czy możemy się nią cieszyć?
Płacz. Czy jest czymś smutnym?
Rodzina. Czy jest prawdziwa?
Miłość. Czy jej potrzebujemy?
Troska. Czy naprawdę jest taka ważna?

Te pytania dręczą mnie, gdy półprzytomna leżę w ramionach Chase'a. Pod powiekami mam wypalone dwa słowa: "Zabiłam ich". Czy to prawda? Czy naprawdę zabiłam swoją rodzinę? A może to tylko chytre sztuczki Grega, fałszywe wspomnienia. Skąd mam wiedzieć, co jest fikcją?

Czy znacie takie uczucie, kiedy cały świat wydaje się być czarny? Gdy oddychanie sprawia wam trudność? Kiedy życie nie jest tak proste i naturalne jakie mogłoby się wydawać? Właśnie tak czuję się w tej chwili. Z trudem biorę następny oddech. Moja klatka piersiowa unosi się i opada z upiornym rzężeniem. Mam wrażenie, że strumienie łez na stałe wyryją dwa koryta w moich policzkach. Czy jeszcze kiedykolwiek się uśmiechnę? Czy moje oczy przestanę krwawić?

Wtedy uświadamiam sobie,  że zaczęłam się nad sobą użalać. "Weź się w garść" - myślę.  Teraz muszę zająć się moim zdrowiem fizycznym. Potem będę mogła się zastanawiać co zrobić z powaloną psychiką. Spoglądam w górę. Chase patrzy na mnie z troską nie zwalniając kroku.
 -Gdzie idziemy?-pytam szeptem.
 -Gdy byłaś nieprzytomna zadzwoniłem po karetkę. Stoją na granicy lasu, przy autostradzie-odpowiada mi przyspieszając.
 -Nie potrzebuję karetki Chase. Mogę sama się uleczyć-przypominam mu.
 -Masz w ciele dwa noże. Jeżeli je wyjmiesz i szybko się nie wyleczysz możesz się wykrwawić. Wolę, żebyś leczyła się pod okiem profesjonalistów. Zresztą, i tak już ich wezwałem, więc nie możemy się nie pojawić-tłumaczy.
Chwilę później pomiędzy drzewami pojawia się biały ambulans z kogutem na dachu. Kiedy sanitariusze nas zauważają wystawiają składane nosze. Chase kładzie mnie na nich i staje obok trzymając moją rękę.
 -Podamy ci teraz środek przeciwbólowy-oznajmia jeden z pielęgniarzy podchodząc do mnie ze strzykawką. Niepewnie kiwam głową. Od dziecka nienawidzę igieł. Odwracam wzrok, a Chase, widząc to, śmieje się cicho pod nosem. Posyłam mu mordercze spojrzenie żałując, że wzrokiem nie można zabić, na co on uśmiecha się szeroko. Czuję nieprzyjemne ukłucie i wciągam powietrze przez zęby, a chłopak mocniej ściska moją rękę.
 -Wsadzimy cię teraz do karetki, żeby wyjąć noże i, żebyś mogła się spokojnie uleczyć, dobrze?-cichy głos w mojej głowie podpowiada mi, że coś jest nie tak (czy cały świat już wie o moich zdolnościach?), ale uciszam go. Nie czuję bólu, ani niepokoju, a tylko wielką euforię. Niebo nade mną zastępuje sufit samochodu. Słyszę pikanie telefonu.
 -Muszę na chwilę wyjść Rebeko to bardzo ważne-widzę, że waha się, czy mnie zostawić.
 -Idź. Poradzę sobie. Nikt mnie tu nie zje, prawda?-zwracam się do sanitariuszy, a oni, zdziwieni kiwają głowami.
 -Dobrze-mówi do mnie, po czym zwraca się do sanitariuszy.-Ale jeśli coś jej się stanie...
 -Proszę się uspokoić. Nic jej nie będzie.
Chłopak ostatni raz ściska moją rękę, po czym z niechęcią puszcza ją i wychodzi. Sanitariusze krzątają się wokół mnie.
 -Wyciągniemy oba ostrza. Jeżeli poczuje Pani ból proszę krzyczeć-powiedział pielęgniarz. Nie potrafię mu odpowiedzieć. Wnętrze karetki wiruje w okół mnie. Przed oczami zaczynają mi migać ciemne mroczki. Ciemność zaczyna zasnuwać moje pole widzenia. Tracę przytomność.
Powoli otwieram oczy. Przypominam sobie co się stało. W samochodzie oprócz mnie jest jeden sanitariusz. Uświadamiam sobie, że w moim ciele nie tkwią już żadne ostrza, a rany się wygoiły. Musiałam być nieprzytomna dość długo. Dziwi mnie, że karetka jedzie. Z ociąganiem podnoszę się do pozycji siedzącej, a pielęgniarz od razu do mnie przypada.
 -Proszę się położyć-mówi nakazującym tonem.
 -Niech się Pan uspokoi. Nic mi nie jest-Podnoszę zakrwawioną koszulkę, żeby pokazać, że mój bok już nie krwawi.-Widzi Pan?
 -Dobrze, ale Proszę się położyć-powtarza jeszcze bardziej władczym tonem.
 -Po co? Przecież nic mi nie jest. Proszę mnie odwieźć do domu. Dlaczego my jedziemy?-zaczynam się niepokoić.
 -Proszę się uspokoić. Jeżeli nie będzie Pani sprawiać kłopotów nic się Pani nie stanie.
 -Jeżeli?!-mówię podniesionym i nieźle wkurzonym głosem.-Ja Ci zaraz dam "jeżeli"
Podchodzę do niego po drodze zgarniając jeden z noży, którym mnie ugodzono. Już wiem, że mam do czynienia z matołami, bo kto inteligentny zostawia nóż w pobliżu więźnia. Mężczyzna zdążył wycofać się w najdalszy róg pojazdu i teraz kuli się jak dziecko. Mam wrażenie, że się trzęsie. Śmieszy mnie to, bo jestem o pół głowy od niego niższa i mógłby mnie zgnieść. Nie to, że jestem jakaś drobniutka, o nie. Wręcz przeciwnie, ale "pielęgniarz" jest wręcz olbrzymi. Przystawiam mu nóż do gardła.
 -Rusz się-rozkazuję pewna, przynajmniej tymczasowej, wygranej.
On, podnosi się posłusznie i nagle, z zaskoczenia, podcina mnie tak, że upadając uderzam głową w metalowy stół, na którym znajdują się przyrządy chirurgiczne. Dotykam ręką skroni i czuję, że na oko zaczyna mi spływać ciepła, czerwona ciecz, o metalicznym zapachu. Krew. Próbuję zignorować pulsujący ból głowy. Z trudem podnoszę się z podłogi, lecz mężczyzna naciera na mnie od razu. Próbuję odeprzeć atak, ale udaje mi się tylko lekko zmienić tor jego lotu. Obrywam w głowę troszkę lżej niż miałam, jednak uderzenie i tak zwala mnie z nóg. Tym razem nie mam siły się podnieść. Czuję, jak wielkie łapy wślizgują się pod moje ciało i podnoszą je z łatwością. Chwilę później zostaję przywiązana do łóżka. Szybko odzyskuję siły i zaczynam się szarpać. Niestety, wiązanie jest bardzo mocne. Przestaję i zaczynam się zastanawiać jak z tego wybrnąć. Próbuje dyskretnie wymacać węzeł. Nie udaje mi się. Widocznie jest umieszczony pod stołem. Czyli odwiązanie się odpada. Rozglądam się dookoła w poszukiwaniu czegoś, czym mogłabym przeciąć liny. W czasie szamotaniny upuściłam nóż. Musi gdzieś tu leżeć. Jest! Na podłodze obok wejścia do karetki. Nie zdołam go dosięgnąć. Muszę wymyślić coś innego. Widzę jakiś szklany pojemnik na wysokiej szafce, która stoi nade mną. Gdyby tylko udało mi się nią zbić. Wtem, karetka podskakuje. Zgadnijcie co spada. Dokładnie. Szklany pojemnik. Spadając uderza o stół i rozpryskuje się na kawałki. Jeden fragment spada centralnie na mnie (jakiś prezent, czy co?). Łapię go w rękę i ostrożnie piłuję więzy, przy okazji raniąc sobie dłonie. No cóż, coś za coś. Wreszcie udaje mi się oswobodzić, ale nie okazuję tego. Powoli wysuwam stopy z dolnej liny. Wydaje mi się, że mój "strażnik" zasnął, ponieważ słyszę ciche chrapanie i widzę, że ma zamknięte oczy. Wstaję i podchodzę do miejsca, w którym leży nóż. Przykucam i podnoszę go. Tak, na wszelki wypadek. Otwieram drzwi karetki. Nie wyskoczę. Jedziemy za szybko. Muszę zwolnić. Zanim zdążę cokolwiek zrobić czuję długie palce, zaciskające się na moim ramieniu. Tym razem jestem przygotowana. Łapie rękę i wykręcam ją tak, że mój przeciwnik jęczy z bólu.
 -Potrzebujesz pomocy?-słyszę za plecami znajomy głos.
 -No, gdybyś zjawił się jakieś 5 minut temu, pomoc by się przydała, ale teraz możesz mnie tylko stąd zabrać-krzyczę nie odwracając się.
 -No to na co czekasz? Skacz.
 -Zaczekaj-wzmacniam dźwignię, aż do momentu, kiedy usłyszę znajome chrupnięcie, a potem przywiązuję jęczącego gościa do jednej z półek.
Odwracam się i widzę Chase'a z Travissem jadących za ciężarówką. Zastanawiam się, jak mam do nich przeskoczyć.
 -No skacz-pogania mnie Chase.
 -Aha. Łatwo ci mówić-odpowiadam.
 -Uważaj!-krzyczy Traviss.-Za tobą.
Natychmiast odwracam się i widzę drugiego pielęgniarza. "Super, po prostu wspaniale"-myślę. Facet wyprowadza pierwszy cios. Jego wielka łapa o milimetry omija moją twarz, gdy z trudem się uchylam. Kontruję. Pielęgniarz obrywa w brzuch, ale jakby tego nie zauważył.
 -W głowę, celuj w głowę!-słyszę krzyk Chase'a.
 -Jak jesteś taki mądry to chodź tu i mi pomóż-odparowuję, ale próbuję zastosować się do jego rady.
Uderzam go w głowę. Olbrzym chwieje się, ale po chwili odzyskuje równowagę i popycha mnie w stronę otwartych drzwi ciężarówki. Przez chwilę chwieję się na krawędzi próbując odzyskać równowagę, ale nie udaje mi się i wypadam z karetki. Szykuję się na spotkanie z asfaltem, lecz spadam na maskę zielonej terenówki Travissa. Uderzenie zabiera mi na chwile dech, ale na pewno jest dużo bardziej przyjemne niż to, na które się szykowałam.
 -I co? Nadal nie potrzebujesz naszej pomocy?-pyta Chase z zawadiackim uśmiechem na ustach.
 -Radziłam sobie-odpowiadam patrząc na odjeżdżający ambulans.
Travisss zjeżdża na pobocze, abym mogła przesiąść się do wnętrza samochodu.
 -Nic ci nie jest?-pyta, odzywając się chyba po raz pierwszy.
 -Spokojnie. Nic mi nie jest-mówię.
 -Podciągnij koszulkę-prosi Chase.
Robię to, a wtedy moim oczom ukazuje się nieźle posiniaczony, ale nie zraniony bok. Widzę na jego twarzy ulgę. Chyba nie wierzył, że uda mi się wyleczyć tak głęboką ranę.
 -Wsiadajcie-odzywa się Traviss.
Siadam z tyłu i zaskoczeniem spostrzegam, że Chase usadawia się obok mnie.
 -Na pewno nic ci nie jest?-pyta, gdy jedziemy w stronę obozu.
Zastanawiam się przez chwilę nad jego pytaniem. Chodzi mu o stan fizyczny, czy psychiczny?
 -Nie... Znaczy tak. Na pewno-odpowiadam w końcu.-Jestem tylko trochę zmęczona i obolała.
 -To była noc pełna wrażeń-stwierdza.
Przez chwilę jedziemy w milczeniu.
 -Chase?-odzywam się po chwili.
 -Tak?
 -Jak to się stało, że oni zdążyli odjechać i zawieźć mnie tak daleko, zanim cokolwiek zauważyliście?
 -Mówiłem ci. Musiałem załatwić coś bardzo ważnego. Gdy wróciłem karetki już nie było. Domyśliłem się co się stało i pobiegłem po Travissa. Razem pojechaliśmy po ciebie.
 -Aha. No to mam jeszcze jedno pytanie. Skąd oni wiedzieli, że potrafię się regenerować?-pytam.
 -Powiedziałem im. Nie chciałem, żeby cię gdzieś wieźli, czy co-odpowiada, ale jakoś niepewnie.
Chwilę myślę nad tym co powiedział. Potem z premedytacją funduję mu mocnego kuksańca w brzuch.
 -A to za co?-pyta.
 -Za to, że zostawiłeś mnie w tej karetce-mówię-Zresztą tradycji musiało stać się za dość. Przecież zawsze obrywasz-mówię uśmiechając się.
 -Kiedyś się doigrasz. Zastrzegam sobie prawo do zemsty w czasie i miejscu dla mnie dogodnym -ostrzega mnie ze śmiechem.
 -Już się boję-mówiąc to ziewam. Dotąd nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo jestem zmęczona.
 -Prześpij się. Jeszcze trochę potrwa zanim dojedziemy -mówi chłopak.
 -Jasne-próbuję zasnąć, ale wiercę się, nie mogąc się ułożyć.
Wreszcie kapituluję.
 -Mogę?-pytam, wskazując na jego ramię.
 -Oczywiście. Będę czuł się zaszczycony mogąc służyć ci za poduszkę-odpowiada z uśmieszkiem na ustach.
 -Ha ha ha-odpowiadam, lecz układam głowę na jego ramieniu. Coś mnie nadal dręczy. Jakby coś mnie uwierało i nie dawało spokoju. Jednak momentalnie zasypiam.


------------------------------------------------------

Po pierwsze, chcę Wam wszystkim serdecznie podziękować za wszystkie życzliwe komentarze pod poprzednim rozdziałem i bardzo proszę o dalszą aktywność.
Od teraz to będzie stała zasada:
5 komentarzy=następny rozdział w przeciągu tygodnia.
Kocham Was wszystkich i zachęcam do dalszego czytania i komentowania.
Pozdrawiam,
Gabi.

12 komentarzy:

  1. Bardzo wyciągające ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pisz dalej!!! :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. 5 komentarz xD czekam na kolejny rozdział !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha...
      Dziękuję za pozytywne komentarze, tak wiem, że napisałaś je sama, Karolinko...
      Kocham Cię bardzo...
      Pozdrawiam,
      Gabi.

      Usuń
  4. Gabrysiu 5 rozdział wooow jestem pod wrażeniem ale... nie pisz tego dalej bo internety zaśmiecasz ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam, Anonimku!
      Wiem, że mój styl pisania nie jest idealni i nie każdemu może się podobać, lecz jeżeli piszesz negatywny komentarz proszę o argumenty, ponieważ, tylko konstruktywna krytyka pozwoli mi się rozwijać i udoskonalać mój styl pisania...
      Pozdrawiam,
      Gabi.

      Usuń
  5. Cześć!
    Miałam dodać komentarz jak tylko przeczytałam kolejną część rozdziału, ale niestety zabrakło czasu:)
    Bardzo mi się podoba Twoja Twórczość i mam nadzieję, że będę mogła ją ujrzeć również wydaną na papierze. To co piszesz jest ciekawe, baaaaardzo wciąga.
    Tak na marginesie, Anonimku jak ci się nie podoba to powiedz dlaczego a nie "internet zaśmiecasz" niekonstruktywnymi komentarzami.
    Ściskam mocno. C.A.M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam!
      Dziękuję za te wspaniałe słowa ;)
      Miło wiedzieć, że ktokolwiek to czyta...
      Może kiedyś....
      Następny rozdział... w czwartek? Sama nie wiem!
      Pozdrawiam i całuję,
      Gabi.

      Usuń